czwartek, 27 listopada 2014

3 października 2013

   Rankiem dokończyłem pakowanie. Adaś znowu wpadł i pojechaliśmy dokupić rzeczy, o których zapomniałem dnia poprzedniego. Najważniejszymi obiektami były litr czystej, polskiej wódki i kabanosy, które zgodnie z zaleceniami z Facebook'a miały mi pomóc wkupić się w polskie towarzystwo okrętowe.
   Wróciwszy do domu zadzwoniłem po taryfę, pożegnałem Adasia, i wyruszyłem na Słowackiego, gdzie z przystanku autobusowego miałem kontynuować podróż Neobusem do Warszawy. Taksówkarz okazał się sympatycznym gościem, który nie omieszkał zaproponować mi podwózki na samo lotnisko Chopina za jedyne 300zł, oczywiście z wyłączonym licznikiem. Musiał myśleć, że dla takiego wilka morskiego to żadne pieniądze ale nie wziął pod uwagę, że to dopiero mój pierwszy kontrakt i jeszcze nie zdążyłem się dorobić. Podziękowałem grzecznie za propozycję i rozstaliśmy się życząc sobie jak najlepiej.
   Neobus spóźnił się 40 minut, co w połączeniu z moją przesadną punktualnością dało ponad godzinę marznięcia na przystanku. Siedziałem tam martwiąc się, czy czasem nie przegapiłem transportu, czy nie spóźnię się na samolot, odpalając trzęsącymi się rękoma jednego papierosa od drugiego. W końcu jednak udało się i bez problemów wsiadłem w samolot do Aten, na który udało się zdążyć, bo również był opóźniony, o 20 minut konkretnie.
   Lot trwał około 2 godzin pomijając procedury lotniskowe i krążenie po lotnisku. Na miejscu dopiero zaczęły się schody.
   Nikt mnie nie oczekiwał na lotnisku, a miałem wyraźne instrukcje. Agent miał mnie odebrać z samolotu i zabrać do portu. Rozejrzałem się kilkukrotnie ale nie mogąc znaleźć nikogo zainteresowanego moją osobą, usiadłem na ławce i zacząłem czytać. Domyśliłem się, że prawdopodobnie się spóźniają i znajdą mnie kiedy dotrą, choć nie przestawałem się denerwować.
   Nie zdążyłem przeczytać jednej strony, kiedy zadzwoniła mama. Ta kobieta ma niesamowity talent. Z człowieka lekko zaniepokojonego potrafi zrobić człowieka biegającego w kółko bez sensu w ataku paniki. Po wyjaśnieniu jej jak wygląda sytuacja usłyszałem: "Jak to siedzisz i czytasz?! Poszukaj ich! Popytaj! RÓB COŚ!!! Bo Ci statek odpłynie!!!", a przynajmniej mniej więcej, w skrócie tak wyglądał jej 10 minutowy wywód. Najbardziej podobało mi się polecenie "Rób coś!", nie ważne co, bylem tylko się nie uspokoił za bardzo, bo to przecież chyba nie zdrowe... To też zacząłem coś robić. Biegałem w tę i z powrotem, od informacji lotniskowej, do informacji parkingowej, a nawet sprawdziłem rozkład jazdy autobusów. Musiałem wyglądać niezwykle komicznie ganiając tak po lotnisku i okolicach ze wszystkimi torbami.
   W końcu jednak poszedłem po rozum do głowy. Przypomniałem sobie, że mam ze sobą numer do biura w UK, gdzie powinienem zadzwonić w razie kłopotów. Zrobiłem to i zdążyłem się przywitać kiedy... Skończyły mi się kredyty. Miałem telefon na kartę. "No to ładnie" - pomyślałem. Sam, w Atenach, bez kontaktu z nikim.
   Na szczęście mama znów zadzwoniła, żeby sprawdzić, czy "coś robię", czy dalej się relaksuję i czytam. Kochana kobieta. Poprosiłem ją o internetowe doładowanie komórki, zadzwoniłem do biura, dogadałem się i po niedługim czasie byłem już w drodze do hotelu.
   Samochodem był biały SUV, wydawał mi się całkiem luksusowy ale zupełnie nie znam się na samochodach i nie wiem co to za marka. Na pewno był czysty. W środku były już dwie osoby z załogi. Ukrainka i bardzo zmęczony lotem Hindus. Zapamiętałem tylko imię Hindusa, Anand, a to głownie przez późniejsze przygody już na pokładzie. Ci z was, którzy uczestniczyli w tym samym rejsie zapewne się teraz uśmiechnęli. Próbowałem nawiązać jakąś rozmowę ale zupełnie się nie kleiło. Wtedy pomyślałem, że to przez zmęczenie podróżą ale teraz myślę, że to wina obecności Maitre'd hotel, przez co koleżanka, której nie był to pierwszy rejs, mogła czuć się nieco onieśmielona, a Anand prawdopodobnie nie chciał się poniżać rozmową z pospólstwem.
   W hotelu dostaliśmy kurczaka i sałatkę grecką. Jedzenie było pyszne. W jadalni byli też inni załoganci ale przy ich stoliku nie było miejsca. Odniosłem wrażenie, że nie przepadają za Polakami, bo dowiedziawszy się skąd jestem jedna z nich machnęła ręką ze słowami: "Oh, Polish mafia!", jakby zbywając mnie. Zjadłem więc w towarzystwie Ukrainki i udałem się do pokoju.
   Przed pójściem spać rozmyślałem o tym, jak żadna kobieta mnie nie oczekuje w Polsce. Zamiast się łamać, spojrzałem z nadzieją w przyszłość. Jadę na statek. Tam musi być mnóstwo pięknych i chętnych dziewczyn. Świat stoi przede mną otworem. PARTY HARD!!!

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna