środa, 26 listopada 2014

2 października 2013r

   Ostatni dzień w Polsce. Miałem kilka zwykłych spraw do załatwienia, jak choćby kupno skarpet. Kontakt z Poznania zalecał zabrać przynajmniej 20 par jednakowych, czarnych, żeby uniknąć strat czasu na ich parowanie. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak cenną okazało się to radą. Żałowałem później, że nie kupiłem przynajmniej 50 par, ale nie wiedziałem jeszcze nic o życiu na statku, a jeszcze mniej o tym jakim wyzwaniem okaże się robienie prania, ale o tym innym razem.
   Wychodząc z domu spotkałem Adasia. Właśnie szedł oddać mi pamiętnik, który to dałem mu kilka dni temu, żeby zostawił w nim coś od siebie. Adaś to budowlaniec, a w wolnych chwilach lubi malować graffiti na murach Radomia. Ponad to jest zdecydowanie moim najlepszym przyjacielem. Znamy się od piaskownicy i od tamtej pory, z całą pewnością stwierdzam, że nie spotkałem lepszej, bardziej moralnej i altruistycznej osoby na tym łez padole. Pamiętam pewną rozmowę. Był w raczej ciężkiej sytuacji, której wolałbym nie opisywać dokładnie, bo mógłby sobie tego nie życzyć. Dość powiedzieć, że jego mama straciła pracę, a była jedynym żywicielem rodziny w tym okresie. On sam też był w trakcie poszukiwań źródła zarobku. Miał nieopłacone czesne na uczelni i ogólnie zanosiło się na katastrofę kiedy tylko jedzenie, którego już niewiele zostało w lodówce w końcu się skończy. Doradziłem mu ubieganie się o zasiłek, bo nie wyobrażałem sobie osoby, której byłby bardziej potrzebny niż jemu w tamtym czasie. Odpowiedział: "Nie, stary. Jakoś to będzie. Są osoby, którym zasiłek jest bardziej potrzebny i nie mogę im zabrać tych pieniędzy." Wtedy wydało mi się to głupie ale też cholernie szlachetne. Na tyle szlachetne, że zamknąłem mordę i zmieniłem temat ale nigdy tej rozmowy nie zapomnę. Takim właśnie człowiekiem jest Adaś. A oto co znalazłem w pamiętniku:

   Nie sposób opisać ile razy otwierałem pamiętnik na tych stronach w najcięższych chwilach i zawsze ten rysunek potrafił przywrócić uśmiech na mojej twarzy. Patrzyłem na Goku i porównywałem się do niego, "Follow your dreams and never give up!", czytałem i czułem nowe siły, wracała motywacja do działania. Na koniec mój wzrok padał na napis "Fuck the war", i śmiałem się z tego prawdziwego, aczkolwiek zupełnie tu nie pasującego napisu, przypominającego mi o stylu bycia Adasia. Zawsze potrafił, zupełnie z dupy i tak nagle, rzucić dygresją, po której ludzie dosłownie kładli się na ziemi ze śmiechu. 
    Adaś stwierdził, że będzie mi dzisiaj towarzyszył. Przed wyruszeniem po zakupy pożyczyłem od niego książkę. "Ze śmiertelnego zimna" Le Carre. Wszystko co miałem interesującego w domu już zdążyłem przeczytać, a potrzebowałem czegoś na podróż. Nienawidzę podróżować bez książki w ręku. Patrzenie przez okno po chwili się nudzi i całą przyjemność zabija poczucie marnowania czasu i zwyczajnej nudy.
   Pojechaliśmy do hurtowni na Tartacznej. Zakupiłem wspomniane skarpety i kilka par bokserek (też za mało!). Większość dnia zleciała na robieniu zakupów, głównie takich pierdół jak zestaw do obcinania paznokci i różnych innych rzeczy, które zawsze są w domu pod ręką, a przy wyfruwaniu z gniazda trzeba się nieźle nagłowić, co będzie potrzebne. Cieszyłem się, że spędzam ostatni dzień w towarzystwie najbliższego przyjaciela. Nie będziemy się widzieć przez następne pół roku i chyba obaj chcieliśmy poświęcić ten dzień sobie, mimo, że żaden z nas o tym nie mówił. Tym bardziej, że nie byłem w najlepszej kondycji mentalnej.
   
   Poprzedniego dnia spotkałem się z dziewczyną, którą w tamtym czasie uważałem za miłość mojego życia. Za wcześnie było na takie stwierdzenie, tym bardziej, że do tamtej pory zupełnie nie odwzajemniała mojego zainteresowania. 
   Poznaliśmy się na imprezie sylwestrowej tamtego roku i zakochałem się od pierwszego wejrzenia.   Zakochany facet robi strasznie głupie rzeczy. Starczy powiedzieć, że na drugiej randce już wręczyłem jej wiersz. Szkoda, że takie akcje działają tylko w filmach i czytadłach dla kobiet klasy "Z". 
   Pewnie powinienem dać sobie spokój już dawno ale po prostu nie mogłem przestać o niej myśleć. Rozmawialiśmy często od czasu ostatniego kosza i znów obudziła się we mnie nadzieja. Spędziliśmy miło czas spacerując po Radomiu i rozmawiając na niezobowiązujące tematy. Poznałem jej psa - Budynia - urocze bydlę. Pamiętam, że zaczepiła nas starsza pani, również spacerująca ze swoim psem. Panie ucięły sobie pogawędkę, a ja nie mogłem przestać myśleć, słuchając tej rozmowy, jaką czarującą osobą jest moja towarzyszka spaceru oraz o tym, co przyśniło mi się poprzedniej nocy. Mianowicie właśnie ona w sukni ślubnej idąca do kościoła, podczas gdy ja stałem parę metrów za nią, na swoim blokowisku osiedlowym patrząc jak się oddala. 
    Niesamowite, jak silnie odczuwamy emocje podczas snu, a czułem wtedy taką rozpacz jakby mój brat zabił Adasia, co de facto też mi się kiedyś śniło, więc mam porównanie. Dość napisać, że emocje wzięły górę i znów spróbowałem wyznać co czuję, licząc, że już mnie dłużej zna i może coś się zmieniło. Oczywiście się przeliczyłem. Pozwolić złamać sobie serce dwa razy tej samej kobiecie zakrawa o masochizm. 

    Rankiem, nadal wściekły, postanowiłem zerwać z nią kontakt. Wyjaśniłem jej w wiadomości na Facebook'u jak się czuję i z nadzieją, że żegluga na drugi koniec świata pozwoli mi wreszcie o niej zapomnieć wybrałem się na zakupy. Tym bardziej byłem wdzięczny, że Adaś jest ze mną.
   Wieczorem tego dnia spotkałem się z ekipą na piwku. Oczywiście pożegnanie musi być! Kiedy już skończyli się nabijać z tego jaką jestem niedojdą w kwestii relacji damsko-męskich, co jest obowiązkowym punktem naszych spotkań ilekroć ktoś da ciała, pocieszyli mnie i życzyli bon voyage. Podniesiony na duchu dotarłem do domu. Porozmawiałem z mamą po raz ostatni przed jutrzejszym odlotem, korzystając z krótkiej chwili kiedy nie miała żadnych większych ataków choroby i pełen nadziei na lepsze jutro poszedłem spać.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna