piątek, 28 listopada 2014

4 października 2013

   Problemy zaczęły się już samego rana. Zapomniałem uwzględnić strefę czasową i o mały włos nie spóźniłem się na spotkanie. Agenci mieli nas odebrać z hotelu i zawieźć do portu, gdzie zostaniemy w końcu zaokrętowani. Dobrze, że zwykle wstaję nierozsądnie wcześnie, żeby mieć dodatkowy czas i powoli, bez stresu, załatwiać poranne sprawy. Tym razem nie poszło.
   Chwilę po przebudzeniu telefon z recepcji powiadomił mnie o przybyciu agentów. Zebrałem swoje rzeczy na biegu i popędziłem do recepcji. Bagaż reszty załogi był już dawno zapakowany do autokaru, więc ja musiałem swój taszczyć wszędzie ze sobą, jako jedyny. "No to ładnie się pan przedstawił przed milionami słuchaczy" - przypomniał mi się fragment starego nagrania z Radia Maryja o trzech słowach do ojca prowadzącego.
   Po zebraniu paszportów przez agentów i załatwieniu procedur rejestracyjnych zostaliśmy zawiezieni do portu. Jako jedyny pojechałem bez śniadania ale miałem jeszcze bułki z kotletami schabowymi z poprzedniego dnia, które przygotowała dla mnie mama, więc nie przejąłem się tym faktem. Na miejscu zakupiłem kilka pocztówek i zająłem się czytaniem. Procedury imigracyjne trwały około 2 godziny, więc zdążyłbym się znudzić, gdyby nie książka pożyczona od Adasia.
   Wreszcie, po długim oczekiwaniu, zaczęto wyczytywać nazwiska, by dokonać zwrotu paszportów. Przeszliśmy kontrolę celną, która nie różniła się niczym od tej na lotniskach, wsiedliśmy do autobusu portowego i dotarliśmy do naszego nowego, pływającego domu, gdzie spędzimy co najmniej najbliższe 6 miesięcy. Oczywiście jeśli wszystko pójdzie zgodnie z założeniami...
   Widok statku po raz pierwszy na żywo zrobił na mnie duże wrażenie. 16 pokładów pnących się w górę na długości 294 metrów zupełnie nie mieściło się w polu widzenia. Moim pierwszym skojarzeniem był 10 piętrowy wieżowiec mieszkalny przy ulicy Sandomierskiej 30 w Radomiu. Krótko mówiąc, ogromne bydlę. Moja Ukrainka powiedziała: "Welcome a board!" i po przejściu przez kolejną kontrolę przez ochronę statku weszliśmy na pokład.
   Zrobiono nam zdjęcia do identyfikatorów, które służyły również jako klucze do kabin i karty płatnicze, chociaż na razie wydano tymczasowe karty magnetyczne. Polecono nam zostawić bagaże w jednym z dwóch korytarzy biegnących przez całą długość okrętu i zaprowadzono nas do messy. Tam wypełnialiśmy dokumenty niezbędne do dalszej rejestracji. Oddano mnie pod opiekę sympatycznej, choć na tyle dojrzałej, że już niezbyt atrakcyjnej dla mnie Francuzki. Pobieżnie pokazała mi kilka ważnych miejsc na pokładzie, z których żadnego nie zapamiętałem. Skomplikowany ciąg schodów, przejść i korytarzy sprawiał, że czułem się niczym Jazon w labiryncie Minotaura. Martwiłem się, że nie odnajdę swojego bagażu. Dotarliśmy wreszcie do kabiny, w której spędzę najbliższe dni. Wytłumaczono mi, że to kabina tymczasowa, dla osób o wyższej randze i po jakiś dwóch tygodniach zostanę przeniesiony. Dostałem pakiet powitalny, składający się z koperty, w której znalazłem wspomnianą kartę magnetyczną, długopis, dwie plastikowe plakietki z imieniem i pozycją, stylizowane tak, żeby wyglądały na złote oraz ulotkę informacyjną, po czym wprowadzono mnie do środka.
   Nigdy nie miałem wątpliwej przyjemności odsiadywać wyroku w żadnym z więzień ale odniosłem wrażenie, że skazańcy mają więcej swobody w swoich celach, niż ja będę miał w tej okropnie ciasnej kabinie. Na oko miała może 5-6 metrów kwadratowych, ale po dodaniu umeblowania pozostawało jakieś dwa metry. Jeśli dwie osoby ubierały się jednocześnie do pracy, trudno było się dać sobie łokciami po żebrach raz, czy dwa. Po lewej stronie od wejścia znajdowała się szafa na ubrania, obok niej stało biurko z półeczką, na której zawieszony był telewizor, przy biurku stało jedno krzesło. Na przeciwko znajdowała się umywalka zamontowana na blacie czegoś w rodzaju szafki nocnej. Na wprost od wejścia znajdowało się łóżko piętrowe, którego dolną część zajmował mój współlokator.
   Gość był Chorwatem i sprawiał wrażenie całkiem sympatycznego. Nie tracąc czasu pomógł mi zanieść pościel poprzedniego lokatora do głównej pralni, odebrać świeżą wraz z uniformem, a właściwie trzema czarnymi marynarkami, na wieczór, trzema białymi, na rano, trzema parami czarnych spodni, dwoma muszkami i trzema białymi koszulami. Obładowany tym wszystkim niczym juczny koń, zostałem odprowadzony do kabiny, gdzie wziąłem prysznic planując się położyć. Niestety jeszcze nie było mi dane wtulić się w ramiona Morfeusza.
   Ledwie wyszedłem spod prysznica, a zadzwonił telefon. Mężczyzna po drugiej stronie niezadowolonym tonem dziwnego akcentu języka angielskiego chciał wiedzieć dlaczego jeszcze nie przyszedłem do pracy. Wyjaśniłem, że nikt mi o niczym nie powiedział, nawet nie mam pojęcia gdzie pracuję ani jak mam się tam dostać. Ponadto byłem przekonany, że pierwszy dzień będzie poświęcony na zapoznanie się z nowym otoczeniem. Nie mogłem się bardziej pomylić. Zostałem poinformowany, że za moment ktoś przyjdzie po mnie i będzie Polakiem, żebym mi trochę ułatwić. Zgodziłem się i zacząłem ubierać.
   Ledwo naciągnąłem spodnie, a już rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem i tak poznałem Piotra, młodego chłopaka z Poznania o uśmiechniętej twarzy, wesołym spojrzeniu i szczeciniastych blond włosach. Doradził mi założenie czarnej marynarki i zaprowadził do pracy. 
   Okazało się, że będę pracował w dziale room service, który składał się z czterech "Runner'ów": Bartka, Balazsa z Węgier, Clefforda z Filipin i mnie, noszących tace do pokojów 2000 pasażerów, 2 osób na "Dispatch'u": Agaty i Piotra, który mnie wprowadził, przygotowujących wspomniane tace, 2 operatorów telefonu przyjmujących zamówienia: Elizabeth z Ukrainy i Darii z Rosji, 6 osób z nocnej zmiany, których nie miałem okazji dobrze poznać, managera i jego asystenta.  
   Daria mnie wprowadziła, nauczyła nawigacji, żebym nie miał problemów ze znalezieniem odpowiednich pokoi i pomogła dostarczyć pierwsze zamówienie. Była to bardzo wysoka brunetka o smukłej figurze i, o zgrozo, urodzie do złudzenia przypominającej mi mój obiekt westchnień z Polski. Już wiedziałem, że nie uda mi się zapomnieć o Magdzie, bo tak miała na imię. Ilekroć nie spojrzałem na Darię myślałem o Magdzie. Rejs zapowiadał się... Cóż, inaczej niż bym sobie tego życzył. 
   Przez resztę dnia roboczego głównie nosiłem tace, co wiązało się ze przejściem nierozsądnej ilości kilometrów. W przerwach między kolejnymi tacami, których nie było za wiele, bo pasażerowie zachowywali się jakby przyjechali na rejs by nic nie robić poza leżeniem w łóżku i żarciem, pomagałem innym przy tzw. "sidejobs", jak polerowanie sztućców, czy sprzątanie. Jeśli praca uszlachetnia, to po kontrakcie moja krew będzie błękitna jak niebo nad Paryżem. Nigdy w życiu tak ciężko nie pracowałem. Pot lał się ze mnie strumieniami. Tace się nie kończyły. Niczym głowy hydry, w miejsce każdej dostarczonej wyrastały trzy kolejne. Do tego ten upał... Temperatura na pokładzie nie mogła się znacznie różnić od tej na zewnątrz ze względów komfortu dla pasażerów, a byliśmy na morzu śródziemnym. Skończyłem o godzinie 24 po ośmiu godzinach czując się jak Korzeniowski.
   Po pracy zszedłem do kabiny, przebrałem się, zabrałem swój plecaczek, w którym umieściłem flaszkę i kabanosy i udałem się do "Crew Baru". Uznałem, że dziś zdecydowanie zasłużyłem na drinka i chwilę relaksu. Ktoś miał urodziny, więc bar był pełny. Wszyscy poznani Polacy byli obecni za wyjątkiem Bartka. Przedstawiono mnie reszcie Polskiej załogi, a ja chcąc pokazać się z dobrej strony od razu wyłożyłem zawartość plecaka na stół. Reakcja towarzystwa upewniła mnie, że był to dobry krok. Szczególnie przypadłem do gustu Pawłowi, który od tej pory postawił sobie za punkt honoru, by nie pozwolić aby mi w gardle zaschło. 
   Bartek dołączył później udzielając mi wskazówek, abym pilnował wódki, bo mi wszystko wypiją. Nie kupiłem jej jednak dla siebie, więc nie przejąłem się zbytnio jego uwagami i stwierdziłem, niech im idzie na zdrowie.
   W pewnym momencie wyszedłem na papierosa do specjalnie wydzielonego pomieszczenia. Było tam trochę ciszej i można było porozmawiać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to pomieszczenie będzie moim głównym miejscem bytowania przez resztę rejsu, pomijając pracę. Zauważyłem tam samotnego koleżkę siedzącego w kącie, a że już zdążyłem się zrelaksować, a po wypiciu jestem bardzo towarzyski, przysiadłem się. Na imię miał Claudio i pochodził z Portugalii. Przypadliśmy sobie do gustu i przegadaliśmy resztę wieczoru. Wyszedłem z baru między 1, a 2 w nocy.
   Jutro zaczynam pracę o 12 w południe, a umówiłem się z Bartkiem na zwiedzania z rana. Nie mam pojęcia jak uda mi się obudzić. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w tym nowym życiu sen to luksus, na który mogą sobie pozwolić tylko nieliczni. 
   Wróciwszy do kabiny odniosłem wrażenie, że poważnie naraziłem się mojemu Chorwatowi budząc go o tej porze. Wtedy myślałem, że to tylko wrażenie...

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna