niedziela, 30 listopada 2014

5 października 2013

   Bartek rano nie zadzwonił i byłem mu za to wdzięczny. Fakt, umawialiśmy się na zwiedzanie Grecji ale i tak nie dałbym rady się obudzić. Przynajmniej byłem wyspany po pierwszym męczącym dniu. Wziąłem prysznic, ubrałem się w uniform i poszedłem do messy na śniadanie.
   Ustawiłem się w kolejce trzymając przed sobą niebieską, plastikową tackę z pustym talerzem. Moim oczom ukazał się rząd przysmaków barwnych i tajemniczych niczym hot-dog z "Berzy", których nazwy zupełnie nic mi nie mówiły, a wszystkie brzmiały Azjatycko. Nie mogę powiedzieć, żebym nie był entuzjastą Azjatyckiej kuchni, jednak tych specjałów nie miałem nigdy okazji poznać. Szczególnie odstraszającą okazała się zupa z rybich łbów, których oczy spozierały na mnie z rosołu. Nie mając odwagi na eksperymenty wybrałem kurczaka i ryż szafranowy, doprawiłem to sosem sojowym i zająłem miejsce przy stoliku. Muszę przyznać, że jadałem lepiej w przeszłości. Kurczak był twardy i nie odchodził od kości, ryż zbrylony i zimny, do tego gotowany w niesolonej wodzie. Sos sojowy był dobrym pomysłem. Najadłem się szybciej niż się spodziewałem nie opróżniając talerza do końca. Nie lubię marnować jedzenia. Następnym razem wezmę znacznie mniejszą porcję, wiedząc już, że apetyt to rzecz ulotna w messie dla załogi.
   W pracy byłem o godzinie 12 w południe. zacząłem od polerowania sztućców słysząc ciągle "Szybciej, szybciej!" za każdym razem kiedy mijał mnie przełożony. Już wiedziałem, że nie zostaniemy najlepszymi kolegami. Dobrze, że Bartek pracował ze mną, więc miałem do kogo otworzyć gębę. Po skończeniu polerowania miałem różne zadania, jak wynoszenie śmieci, przynoszenie wózków wypełnionych brudnymi naczyniami z tzw. "Pantry". czy składanie chusteczek. W ciągu dnia miałem w sumie 2 godziny przerwy, najpierw godzinę na lunch, potem kolejną, na obiad. Pracę skończyłem o 12 w nocy.
   Chciałbym móc wtedy powiedzieć, że nie czuję nóg ale byłoby to wierutne kłamstwo. Czułem je i to dosyć dosadnie. Miałem wrażenie, że moje stopy zostały sprasowane w prasie hydraulicznej, a każdy krok sprawiał wrażenie stąpania po rozżarzonej lawie zamiast po stalowej posadzce. Będąc w Polsce byłem zaniepokojony tym, że będę tak ciężko pracował ale teraz czułem się zadowolony. Miałem niewiele czasu na rozmyślania, a to doskonale się składało, bo nie myślałem o Magdzie, co by mnie tylko wpędzało w depresję.
   Chwilę przed pierwszą zadzwonił Bartek. Ustaliliśmy, że zjemy razem kolację i wypijemy co nieco na dobry sen. Tak oto zostałem zaproszony na swoje pierwsze "Cabin Party". Współlokator Bartka próbował spać, kiedy przyszliśmy. Przedstawił się jako Marcis z Litwy, po czym stwierdził, że jemu nic nie przeszkadza i życzył dobrej zabawy oddzielając się od nas zasłonką. Wydało mi się to nieco dziwne ale postanowiłem pozostawić sprawę bez komentarza. Bartek wykonał telefon, a ja poznałem Ashwina, który właśnie wszedł. Mój pierwszy czarnoskóry kolega z Republiki Południowej Afryki.
   Niedługo po tym jak Bartek skończył rozmowę rozległo się pukanie do drzwi. Wpuściliśmy do środka Filipińczyka z torbą, z której wyjął litr Jacka Danielsa. No, no! Takiej obsługi się nie spodziewałem. Dostawca zebrał pieniądze i na odchodnym próbował opchnąć nam jeszcze parę paczek chrupek ale podziękowaliśmy.
   Piliśmy przy głośnej muzyce do późnych godzin nocnych rozmawiając o życiu okrętowym. Głównie jednak panowie ostrzegali mnie przed kobietami okrętowymi, stwierdzając, że nie ma sensu tutaj szukać bratniej duszy. Byli przekonani, że każda z osobna to karierowicza szukająca awansów przez łóżko. Nie jestem fanem generalizowania, dlatego słuchałem ich postanawiając sam wyciągać wnioski co do poznanych osób, indywidualnie. Jutro mam dużo wolnego, może tym razem uda się pozwiedzać.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna