czwartek, 4 grudnia 2014

6 października 2013

   Obudziłem się i pierwszą rzeczą, nad którą zacząłem się zastanawiać było to, jakim cudem świat może być tak suchy. Być może nie powinniśmy tyle wczoraj pić. Nie powiem, zdarzało mi się w przeszłości przesadzać z alkoholem. Raz nawet udało mi się osiągnąć 2,76 promila w wydychanym powietrzu. Widać to prawda, że śmiertelna dawka nie dotyczy Polaków i Rosjan. Piękne czasy studenckie... Nigdy jednak nie musiałem nic robić kolejnego dnia, a wtedy znów miałem iść na 8 godzin do najcięższej pracy jaką miałem okazję wykonywać w swoim, krótkim jeszcze, aczkolwiek barwnym życiu.
   Spojrzałem na telefon i okazało się, że jest godzina czternasta. Szczęście, że miałem dziś dzień wolny, tzw. "Off", a przynajmniej tak nazywano układ godzin, kiedy pracę zaczynaliśmy o 16 i kończyliśmy o 24 mając tylko pół godziny przerwy na posiłek. Krótko mówiąc rzadka okazja aby popracować tyle, ile pracuje każdy normalny człowiek w każdy normalny dzień tygodnia, zgodnie z każdym normalnym kodeksem pracy. Na statku nic jednak nie było normalne.
   Wygrzebałem się z łóżka i zapaliłem. Miałem dużo szczęścia trafiając na palacza za współlokatora. Umożliwiało to palenie w kabinie. Jeśli współlokator nie był palaczem, na każdego "dymka" należało wyjść na pokład, do specjalnie wydzielonej zieloną farbą strefy, lub do palarni w barze. Osobiście uważam, że chodzenie na każdego fajka ok 200 metrów na rufę, by wspiąć się po schodach o 4 pokłady i usiąść w palarni byłoby doskonałym powodem do rzucenia palenia. Szczęśliwie uniknąłem tej wątpliwej przyjemności.
   Po prysznicu ubrałem koszulę i spodnie, po czym poszedłem w ciapach do messy. Nosiłem ciapy kiedy tylko miałem taką możliwość, były miękkie i stopy bolały o połowę mniej niż w lakierkach wymaganych podczas pracy. Znów posiliłem się kurczakiem z ryżem, którego smak mi dzisiaj nie przeszkadzał. Głównie dlatego, że nie czułem smaku po wczorajszym przepiciu. Po takim śniadaniu wypiłem kilkanaście kubków lemoniady z maszyny mieszającej koncentrat soków z zimną wodą i poczułem się znacznie lepiej. Miałem jeszcze sporo czasu, więc wróciłem do kabiny, by uzupełnić pamiętnik i trochę poczytać. W końcu jednak nadszedł czas iść do pracy.
   Powoli zaczynałem łapać o co chodzi i jak wyglądają standardowe zajęcia każdego dnia. czułem się pewniej, mimo usilnych starań Noela, menagera z Filipin, by zepsuć mój dzień. Podczas pracy zaobserwowałem, że rzeczywiście internet nie kłamie co do popularności słowa "kurwa" na świecie. Zostało ono nawet bardzo ciepło przyjęte i zasymilowane do swoistego, wyjątkowego języka pokładowego. Często dało się słyszeć Elizabeth, wesoło pokrzykującą: "Busy, kurwa! Busy!". Ponadto poznałem czarnoskórego kucharza z Mauritiusa. Zostawiłem plakietkę z imieniem przy innej marynarce, czego na szczęście Noel nie zdążył zauważyć, właśnie dzięki niemu, bo zwrócił mi uwagę i mogłem po nią wrócić. Głównie po plakietce ludzie rozpoznawali skąd jestem, z uwagi na inną od angielskiej pisownię mojego imienia. Zapytany skąd jestem wyjaśniłem, że z Polski, przyjechałem niedawno i jeszcze jestem zakręcony jak weki na zimę, usprawiedliwiając w ten sposób brak plakietki. Kucharz skwitował moją krótką historię słowami: "Kurwa mać, ja pierdolę!", co rozbawiło nas obu.
   30 minutowa przerwa ledwo wystarczyła na zjedzenie obiadu, a raczej wepchnięcie go w siebie jak najszybciej i powrót biegiem do pracy. Noel potrafił rozpętać piekło za jedną minutę spóźnienia, a ja zupełnie nie miałem ochoty go słuchać.
   Po pracy poszedłem do baru, jednak nie spotkałem nikogo ze znajomych. Wypiłem jednego Heinekena 33ml za dolara, zapaliłem papierosa i poszedłem spać około pierwszej w nocy.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna