środa, 14 stycznia 2015

8 października 2013

   W nocy żałowałem, że pozbyłem się mojego naturalnego kroku z młodości. Mama zwracała mi uwagę, żebym stawiał stopę zaczynając od pięty, a nie od palców, bo chodząc w ten sposób wyglądałem śmiesznie. Fakt, przypominałem gąsiora na amfetaminie kiedy głowa podskakiwała mi przy każdym kroku, a ona, jak każda matka, chciała mieć normalne dziecko. Tym razem jej chyba jednak nie wyszło. Pamiętam, kiedy szliśmy pewnego razu na wigilię do cioci i znowu zwracała mi uwagę, "No jak Ty chodzisz?!". Nie lubiłem, kiedy mi mówiono co i jak mam robić, to zostało mi do dziś. Dość powiedzieć, że aby jej zrobić na złość przeszedłem dobry kilometr na samych piętach. Szedłem sam jak ten debil, bo po chwili mieli mnie dość razem z bratem i poszli przodem, nie czekając aż łaskawie zacznę iść normalnie. Zawsze byłem uparty... Ludzie śmiali się ze mnie i prawie dostałem w gębę od miejscowych ale chyba uznali, że lepiej nie ruszać wariata, bo jeszcze coś złapią. Nie przemyślałem wtedy tej decyzji do końca...
   Tamtej nocy jednak myślałem o programie na Discovery Channel, który obejrzałem jakiś czas wcześniej. Dotyczył on plemienia Indian z półwyspu Jukatan, którzy potrafili biec za ranną zwierzyną tygodniami pokonując nawet do 500km dziennie. Przeprowadzono badania i okazało się, że stawiają stopę w dokładnie taki sam sposób, jak ja to robiłem w dzieciństwie. Był to naturalny sposób chodzenia i biegania każdego człowieka przed wynalezieniem butów, które zmieniły nieco naszą anatomię. Pozwalał on też zmniejszyć nacisk na kolana i zużycie stawów. Pomyślałem sobie, że to jednak ja miałem rację ale ta myśl wcale nie pomogła na ból nóg po pracy.
   To był mój piąty dzień na statku i większość pracy jaką miałem do wykonania robiłem automatycznie, bezmyślnie Na początku było w porządku, ciągle robiłem coś nowego i wciąż się uczyłem nowych rzeczy. Teraz ciężka praca nie przeszkadzała wolnemu strumieniowi myśli, który kończył się wodospadem dziwnych scenariuszy, dialogów między mną, a Magdą, które same się pisały, a nigdy do nich nie dojdzie. Sama przecież powiedziała, że jej uczucia nigdy nie ulegną zmianie, a przecież wie co mówi. Trzeba się z tym pogodzić. Łatwo powiedzieć… Mimo to próbowałem się skupić na tym co robię i starałem się ciągle być zajęty. Gotujące się uczucia napędzały mnie i znajdowały pozytywne ujście w wysiłku fizycznym. Do tego endorfiny nastrajały mnie pozytywnie.
   Brak dyscypliny umysłowej próbowałem zwalczyć śpiewaniem piosenek, ale znam ich niewiele i po pięćdziesięciu odśpiewaniach repertuaru, to też zaczynałem robić bezmyślnie. Martwiłem się, że nigdy nie będę szczęśliwy. Mam dużo szalonych i niezwykłych marzeń, które są w zasięgu ręki. Jednym z nich było okrążenie świata, a właśnie byłem w trakcie jego spełniania. Zawsze jednak chciałem w końcu się ustabilizować i założyć rodzinę. Nawet nie traktowałem tego jako marzenie, w końcu prawie każdy to robi i nic w tym niezwykłego. Jak jednak mogłem to zrobić, skoro ciągle byłem beznadziejnie zakochany bez wzajemności? Jak mogłem się ożenić, skoro nie wyobrażałem sobie, że mógłbym kiedykolwiek pokochać kogoś innego niż Magda? Teraz, siedząc i pisząc te słowa, nawet się z siebie śmieję. Gdybym tylko wtedy wiedział co życie szykuje dla mnie w zanadrzu… Nie zmienia to faktu, że tamtego dnia czułem się strasznie.
   Po skończeniu wpisu do pamiętnika postanowiłem wynieść śmieci z kabiny. Mój współlokator złapał mnie na korytarzu. Był maniakiem czystości, co stało w całkowitym kontraście do mojego charakteru, ale uznałem to za dobrą kartę. Jednym z celów, jakie mi przyświecały, kiedy zdecydowałem się zaciągnąć do załogi było dorośnięcie. Chciałem, jak zwykle, szybko i w najtrudniejszy możliwy sposób nauczyć się jak być odpowiedzialnym dorosłym mężczyzną. Dbanie o porządek wpisywało się w to postanowienie, więc nie narzekałem, tylko robiłem to o co mnie prosił. Pokazał mi miejsce niedaleko miejsca pracy, gdzie mogłem wyjść na papierosa. Wystarczyło wejść do windy, wjechać na najwyższy pokład, wyjść na „Open Deck” i zaraz za rogiem wspiąć się po niewysokich schodach oznaczonych „Crew Only”, by znaleźć się w palarni. To był pierwszy raz od rozpoczęcia pracy na statku kiedy wreszcie zobaczyłem światło słoneczne.


Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna